niedziela, 6 stycznia 2019

E11.Without you, these walls get to feeling like they ain't a home.


LAYLA

Nasz pierwszy tydzień w Los Angeles minął bardzo szybo i na szczęście bez większych nieprzyjemnych incydentów.
Nie licząc oczywiście tego, że kilka razy wchodzono bez zgody do mojego pokoju akurat w trakcie kąpieli. Zazwyczaj był to Luke. Kilka razy Michael. No i Calum. 
Raz.
Ashton nigdy nie wchodził bez pukania.
Z jednej strony podobało mi się to jego dobre wychowanie, a przede wszystkim to, że szanuje moją przestrzeń, ale zdarzały się sytuacje, że gdy leżałam w wannie i słyszałam otwierające się drzwi, miałam nadzieję, że to on.
Nie wiem do końca czy takie myślenie jest dla mnie zdrowe i czy nie mieszam sobie tym w głowie.
Doskonale wiem, że mój związek z Ashton’em byłby poronionym pomysłem.
Nie mówiąc już o tym, że Richard zapewne dostałby ataku serca, to po prostu nie do końca jest to zgodne z ludzkimi morałami.
Jestem w końcu jego menadżerką.
Co powiedzieliby inni?
No właśnie.
Zawsze martwiłam się tym, co powiedzą inni.
Zawsze musiałam mieć perfekcyjny strój, perfekcyjne włosy, perfekcyjną cerę i najlepiej perfekcyjnego partnera przy swoim boku.
I miałam.
Do czasu kiedy ta chora perfekcyjność zaczęła mnie dobitnie przytłaczać.
I męczyć.
Po prostu.
Ale skłamię jeśli powiem, że ostatnie dni nie były wyjątkowe.
Wszyscy mieliśmy szansę na chwilowy odpoczynek i spędziliśmy ze sobą naprawdę masę czasu, rezerwując go na wspólne gry, kąpiele w basenie i relaksację w każdym możliwym znaczeniu tego słowa.
Dlatego dzisiaj nadszedł dzień, żeby w końcu wziąć się do pracy, dlatego już od godziny siódmej krzątam się po domu nie wiedząc gdzie włożyć ręce.
Nie pamiętam kiedy ostatnio nie mogłam się tak zorganizować.
Nie wiem czy to kalifornijskie powietrze wpływa na mnie w taki sposób, że wywołuje u mnie ogromnego lenia, ale czas to zmienić.
Nim Richard zorientuje się, że coś jest nie tak i odwiedzi nas tu we własnej osobie.
A tego naprawdę byśmy nie chcieli.
Staram się jednak nie przejmować tą myślą zanadto i pozwalam sobie na poranną kąpiel w basenie.
Woda jest wyśmienita, a słońce cudownie nagrzewa moją mokrą skórę.
Mija kilka chwil, zanim zmuszam się do zakończenia porannych przyjemności.
Wycieram się ręcznikiem i wchodzę przez taras do olbrzymiej kuchni.
Wciąż się jeszcze do niej nie przyzwyczaiłam.
Nalewam sobie mrożonej herbaty i wpatrując się w niesamowity krajobraz na całe Los Angeles zastanawiam się, jakim cudem tutaj trafiłam.
-Hej. - w pomieszczeniu zjawia się Ashton, ubrany w szorty i koszulkę z krótkim rękawem. W jednej dłoni trzyma telefon i słuchawki, więc zgaduję, że ma zamiar iść pobiegać.
-Hej. - uśmiecham się z nad kubka. On kieruje się do lodówki i wyciąga z niej butelkę wody. Obserwuję jak nalewa ją do szklanki i starannie kroi cytrynę.
-Od kiedy jesteś rannym ptaszkiem? - wybudza mnie z rozmyśleń. - Bo z tego co pamiętam zawsze lubiłaś sobie dobrze pospać. - śmieje się.
-Nic się nie zmieniło. - kituję. - Wciąż jestem tego zdania, że sen to najlepsze co może nas spotkać. - chichoczę. - Ale moje biurko na mnie czeka. A razem z nim mnóstwo papierkowej roboty. - wzdycham.
Patrzy na mnie przez chwilę.
-Nie sprawia ci to przyjemności.
-Co? - zerkam na niego zdezorientowana.
-Ta cała „papierkowa robota”. - wykonuje cudzysłów palcami.
-Jest… W porządku. - przyznaję, ale chyba sama nie wierzę w te słowa.
-Kiedy mówisz w porządku, oznacza to, że tego nie znosisz.
-Nie znoszę to za dużo powiedziane. - uśmiecham się. - Może nie jest to moja wymarzona praca, ale mnóstwo ludzi wykonuje coś co nie sprawia im zbyt dużej satysfakcji. Tak już po prostu jest.
-Może… - kiwa głową. - Ja nie należę do tej grupy.
-Yeah. Każdy facet chciałby mieć taką pracę, że kiedy tylko pojawia się by zrobić swoje, dostaje w zamian rzeszę oklasków i pisków zachwytu. 
Prycha, uśmiechając się do mnie szeroko.
-Mogłabyś zacząć znowu pisać… - sugeruje.
-Tak. - przewracam oczami. - Richard byłby zachwycony. Bo przecież jest tak mało dobrych kompozytorów piosenek. Poza tym, sami świetnie dajecie sobie radę więc nie potrzeba wam dodatkowych rąk.
-A czy świat kończy się na Richard’ie i naszym zespole? - opiera się na przedramionach o kuchenną wyspę, i tym sposobem stoi ze mną twarzą w twarz.
Jego słowa dają mi wiele do myślenia.
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek padłyby z jego ust, ale jestem mu wdzięczna, że się tym ze mną podzielił. Bo to chyba znaczy, że naprawdę mu na mnie zależy.
-Więc teraz chcesz się mnie pozbyć? - obracam sytuację w żart, bo on może tego nie wie, ale ja mam świadomość, że takowy plan na moje życie na pewno by nie wypalił.
-Nigdy. - odpowiada poważnie. - Po prostu chcę, żebyś robiła to, co sprawia ci radość.
Intensywność naszych spojrzeń jest naprawdę paląca.
Mam wrażenie, że zaraz zabraknie mi tlenu, więc nie wiedzieć czemu spuszczam wzrok.
Bo w głębi duszy wciąż jestem tą małą, nieśmiałą dziewczynką, którą zawsze byłam.
-Dziękuję. - potakuję. Wstaję i wkładam kubek do zlewu by tylko na niego nie patrzeć.
Minęło naprawdę sporo czasu, odkąd nie pozwoliłam sobie na zbliżenie z jakimkolwiek mężczyzną.
A jego wygląd, zapach i słowa, które padają z jego ust mogłyby spowodować, że ta sytuacja szybko by się zmieniła, a nie chcę tego.
W końcu sama postawiłam ultimatum, żeby się nie śpieszyć.
I czyni mnie to naprawdę wielką idiotką.
Po chwili czuję jak jego ciało zbliża się do mojego.
I dotyk koniuszków palców, które delikatnie łaskoczą dół moich pleców.
Odsuń się, proszę… - odzywa się lewa półkula mojego mózgu. Wcale jej się nie dziwię. Jest w końcu odpowiedzialna za myślenie logiczne i w pełni racjonalne.
Natomiast prawa półkula, która u mnie pracuje w tym momencie na wysokich obrotach, mówi: Podejdź bliżej. 
W uszach słyszę jego szept.
-Nie patrz na ciemną stronę księżyca, żeby do siebie dotrzeć.


Po południe mija jak za pstryknięciem palca. 
Jednak to prawda, że im więcej człowiek ma roboty tym szybciej płynie czas.
Zważywszy, że musiałam poukładać kilka spraw, zleciłam Arden, żeby to ona poszła dziś z chłopakami na wywiady i trzymała nad tym wszystkie pieczę. 
Ta rola niegdyś należała do mnie, ale fizycznie nie jestem w stanie zrobić wszystkiego. A że Arden kilkukrotnie była ze mną w takich chwilach i widziała jak to wszystko wygląda, stwierdziłam, że będzie to idealna okazja, żeby popchnąć ją na głębszą wodę.
Z własnego doświadczenia wiem, że dobrze jej to zrobi, a poza tym jest jedną z nielicznych osób na tym świecie, której ufam bezwarunkowo.
Przez cały ten czas zdążyłam zrobić naprawdę masę rzeczy i jestem z siebie naprawdę dumna.
Załatwiłam wszystkie niedociągnięcia związane z nadchodzącą trasą koncertową, zamknęłam grafik wywiadów i występów na dwa kolejne miesiące i nawet zdążyłam porozmawiać z Hanną na facetimie.
Jak się spodziewałam, w naszym biurze w Nowym Yorku nic się nie zmieniło, i Richard wciąż panoszy się jakby był Panem wszystkich ludzi.
Jedyne czego jej brakuje to naszego towarzystwa, bo jak to sama powiedziała: „Atmosfera totalnie zdechła”.
Cóż.
Jestem w stanie w to uwierzyć.


Na drugi dzień postanawiamy z Arden wybrać się na spacer po Venice Beach. Okazuje się to doskonałym pomysłem, zważywszy, że aura tej wspaniałej okolicy jest naprawdę zdumiewająca.
Odwiedzamy budkę z lodami i postanawiamy siąść na jednej z ławek w znanym wszystkim Venice Skatepark.
Wpatrując się na tych wszystkich ludzi, których gibkość ciała wręcz krzyczy, że rządzą tym parkiem, przypominam sobie młodzieńcze czasy, kiedy nie było dnia, abym nie jeździła na rolkach.
Wtedy było to moim całym życiem, a mój tata często towarzyszył mi w codziennych jazdach.
Uśmiecham się na samą myśl.
-Czy mi się wydaję czy Ashton od wczoraj puszcza do ciebie oczko? - Arden zerka na mnie mrużąc oczy. Pomimo tego, że dochodzi siedemnasta, słońce chyba nie ma na razie w zamiarze chować się za horyzont.
-I don’t know. Maybe? - uśmiecham się, kosztując malinowego sorbetu.
-Maybe!? - uderza dłońmi o kolana, jakby domagała się większej ilości szczegółów.
-Na razie się nie śpieszymy. - wyjaśniam. - Choć przyrzekam ci, że przy wczorajszej porannej rozmowie z nim buzowało we mnie tyle hormonów, że myślałam, że nie dam rady się powstrzymać. 
-Wow. - mówi zdumiona. - Nie wiedziałam, że masz na niego taką ochotę. Co zresztą widać jest mocno odwzajemnione.
Wzdycham.
-Nie wiem co się dzieję, naprawdę. Sama widziałaś, że w Nowym Yorku bywały chwile, kiedy najchętniej bym go rozszarpała, ale tutaj… - wzruszam ramionami. - To jak nowy start. Widzę w nim wielką zmianę. No i co najważniejsze, nie ma tu nikogo, kto mógłby nas kontrolować. No i oboje jesteśmy singlami. To jakby w końcu…
-Właściwy moment? - dokańcza za mnie.
-Tak myślę. - uśmiecham się sama do siebie.
-So… - zerka na mnie tak, jakby dziwiła się, dlaczego jeszcze nie wzięłam sprawy w swoje ręce. - Go for it!
-Nie, nie… To do mnie niepodobne. Co miałabym zrobić? Pocałować go znienacka?
Arden znów patrzy na mnie wzrokiem OCZYWISTOŚCI.
-Yhhh, yea?? To właśnie powinnaś zrobić.
-A potem co? Będziemy spędzać randki w domu, żeby czasem nikt nas nie zobaczył na mieście?
-Za dużo myślisz na ten temat. Każdy ma prawo spotykać się z kim chce. 
-Tak, ale jestem jego menadżerką. I nie chcę nawet myśleć, co zrobiłby wtedy Richard.
-Właśnie o to chodzi, że nic by nie zrobił. Tak jak powiedziałaś, to ty jesteś menadżerką. A on stracił większą część prawa decydowania o życiu chłopaków w momencie, kiedy mianował cię na to stanowisko.
-Tak, czytałam o tym w regulaminie, ale naprawdę sądzisz, że nie zrujnowałby nas w inny sposób?
-Nie wiesz, dopóki się nie przekonasz. Poza tym to nie jest jakaś większa sprawa. Wiele celebrytów spotyka się ze swoimi biznesowymi partnerami.
Zerkam na nią podejrzliwie.
-Tak? Kto na przykład?
-Serio mnie o to pytasz? Wstyd mi za ciebie. Zdecydowanie nie powinnaś być w świecie show biznesu.
Śmieję się.
-Oświecisz mnie w końcu?
-Same największe gwiazdy! Kelly Rowland, Britney Spears, Celine Dion, Usher!
-Z tego co wiem małżeństwo Britney trwało dwa lata. - kituję.
-No jasne! To już oczywiście wiesz, ale istotne sprawy cię nie interesują. - wzrusza rękoma. 
-Przepraszam. - śmieję się. - Ale cieszę się, że zrobiłaś tak dokładny research.
-Od tego jestem. - mówi dumna. - Beze mnie byś zginęła.
-Tak. W tej kwestii masz rację.

***