piątek, 5 października 2018

E2.Careful when you come through my way my body know how to play.



LAYLA

Dojeżdżam do biura za kwadrans dziewiąta. Richard, mój szef jak i główny menadżer zespołu obudził mnie już o szóstej, zapewniając, że dziś oznajmi całej ekipie coś ekstremalnego. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że trzeba być na każdego jego zawołanie. I szczerze powiedziawszy już nawet nie czuję zmęczenia, przerabiając to w kółko od ponad czterech lat.
Czasami mam wrażenie, że staję się taką samą pracoholiczką jak mój ówczesny partner. A za żadne skarby nie chcę zostać jego kopią. 
Na pewno nie pod tym względem.
Chciałabym kończyć swoje obowiązki w miarę szybko, żeby wyjść do domu o prawidłowej godzinie, ale niestety moja praca jest tak elastyczna, że stały grafik albo nie daj boże planowanie czegokolwiek ewidentnie nie wchodzą w grę.
Dlatego więc tkwię w tym po uszy, robiąc milion rzeczy naraz i pełniąc tyle funkcji, że chyba więcej się nie da. 
Ale pisanie muzyki jest naprawdę czymś co kocham robić.
I chyba tylko to mnie jeszcze trzyma przy tym stanowisku.
- Layla! Dobrze, że jesteś!
- Cześć Richard. Wszystko w porządku? - upewniam się. 
Te kwestię wypowiadam niemalże zawsze, gdy widzę go nabuzowanego szczęściem lub totalnie wyprowadzonego z równowagi. 
Czyli codziennie. 
Dzisiaj, ku powodzeniu wszystkich zebranych jest nabuzowany endorfinami radości i kipi pozytywną energią.
-Lepiej niż w porządku! Chłopaki i wszystkie grube ryby z Solid State Records będą tu za dwie godziny. Mam coś do zakomunikowania. - uśmiecha się do mnie szeroko, a ja mam ochotę wybić mu te proste, białe zęby.
Ale mam na to ochotę co najmniej kilka razy na dzień, wiec nie jest to żadna nowość. 
Przez twierdzenie „Grube ryby” ma oczywiście na myśli wszystkich tych, których ma nad sobą. Między innymi dyrektora wytwórni Jack’a Hudson’a oraz prezesa Marcel’a Caravarias. Czyli dwóch mężczyzn, którym Richard chętnie wyczyściłby buty, jeśliby go o to poproszono i jeszcze by za to podziękował.
Wszystko rozumiem i doskonale zdaję sobie sprawę, że tak działa cała piramida pozycji społecznych, ale w życiu nie wchodziłabym komuś w dupy tak głęboko jak robi to mój szef.
Kiedy tak sobie uzmysławiam, że Richard jest moim przełożonym, mam ochotę wydłubać sobie oczy albo oderwać kończyny ale później myślę o tym, że ja nie mam podstaw ani przymusu sztucznie zabiegać o jego uwagę czy poszanowanie.
On natomiast robi to za każdym razem gdy spotyka swoich szefów, więc w zasadzie cieszy mnie ten widok i podoba mi się to, że karma jednak powraca.
- Trzeba się zająć kateringiem i organizacją spotkania. Z resztą sama wiesz, co ci będę dużo mówił. 
Tak. Nie musisz mi dużo mówić, Richard. Zdążyłam już zauważyć, że robię w tej firmie wszystko to, czego nie robisz ty. A powinieneś! - moja podświadomość jest odważna, ale nie tak odważna jak ja. 
To wciąż mój szef i nie byłoby stosowne kierować do niego tego typu słowa.
Niestety.
Dzwonię do restauracji Bite, informując, że mogą się mnie tam spodziewać za góra czterdzieści minut.
Standardowe menu, które składa się na „większe” zgrupowania to między innymi krem z homara, białe szparagi z wątróbką z kaczki oraz tatar z okonia morskiego. 
Dodatkowo oczywiście masa serów, kanapek, warzyw oraz owoców, które na koniec dnia i tak wylądują z gracją w koszu.
Ale zważywszy, że to nie ja wyrzucam pieniądze w błoto, mało mnie obchodzi ta sytuacja. Trzydzieści minut później odbieram swoją kawę ze starbucks’a i wyjmuję telefon, który dzwoni praktycznie bez przerwy od wczesnego poranka.
- Luke. - raczej stwierdzam niż pytam.
- Oświecisz mnie czego Lord Farquaad chce ode mnie od siódmej rano? - pyta, chyba jeszcze mocno zaspany. Lub skacowany. Opcje zawsze są dwie.
- Dlaczego mnie budzi o szóstej, a ciebie o siódmej?
- Bo jestem wokalistą znanego zespołu, a ty po pospolitym pracownikiem wytwórni? - śmieje się, a nawet jakby tego nie robił, wiem, że żartuje.
Nie dlatego bo mam wypisane na czole „kpij ze mnie śmiało” tylko dlatego, że wraz z Luke’m mamy podobne poczucie humoru i uwielbiamy sobie robić żarty z Lord’a Farquaad’a. Jego pseudonim oczywiście wziął się z bajki o Shrek’u. Między innymi dlatego ponieważ tamtejszy Lord Farquaad był niski, wyniosły i strasznie narcystyczny, co idealnie zgadza się z postawą naszego Richard’a.
- Ale to ja mam pochwę. Dlatego tak trudno mi to zrozumieć.
- Może nasz chłoptaś woli inny sprzęt.
- Tego nigdy nie można wykluczyć. - chichoczę. - A tak na marginesie skoro wydzwania do ciebie od siódmej, to dlaczego dzwonisz do mnie, żeby dowiedzieć się o co chodzi? I to ponad dwie godziny później?
- Bo kiedy o siódmej zobaczyłem jego nazwę na telefonie, postanowiłem go wyciszyć. Wstałem dopiero teraz no i dzwonię do ciebie. Nie chcę mi się z nim gadać. No i ty masz pochwę. 
Wzdycham.
- Ma podobno coś bardzo ważnego do zakomunikowania.
- Może cierpi na rzeżączkę i postanowił odejść z pracy?
- Nie żartuj. Żeby złapać rzeżączkę trzeba uprawiać seks albo odbyć poród. A oboje wiemy, że żadnej z tych czynności Lord nie praktykuje.
- Racja. - przyznaje. - Kurwa, nie wyobrażasz sobie jak bardzo mi się nie chce wstać.
- Zmęczyłeś się udawaniem goryla na imprezie?
- To też. A później ten goryl poderwał nie jedną, ale dwie śliczne kapucynki.
- Za niedługo braknie gumy do produkowania kondomów jeśli dalej będziesz prowadził taki tryb życia.
- Trzeba być kreatywnym i co ważniejsze AKTYWNYM moja droga.
- Wiesz, na twoim miejscu nie martwiłabym się o rzeżączkę Lord’a, tylko raczej o twoją. Polecam się zbadać.
- Okej. Możesz mnie zbadać zaraz po tym jak usłyszmy nowinę dnia.
- Yhym. - kpię. - Nie mogę się doczekać.
Przedstawienie jest już prawie gotowe. Hannah pomaga mi przy ostatnich poprawkach, a ja zastanawiam się gdzie w tym momencie są pracownice, które powinny być za to odpowiedzialne.
Jeszcze brakowałoby tego, że to my miałybyśmy przygotować cały ten cholerny catering własnymi rękoma.
- Wiesz co? - zagaduję do Hanny. - Żałuję, że na umowie o pracę nie miałam jasno określonych swoich posad. Na pewno zastanowiłabym się nad tym kilka razy. 
- Szkoda słów. - odpowiada równie zmęczona. - Jednego dnia jesteś księgową, a drugiego rozkładasz na talerze tatar. 
- Życie jest skomplikowane. - przyznaję.
- Witam wszystkich! - słyszę nagle głos Ashton’a. 
Głos Ashton’a, który brzmi zdecydowanie zbyt pijacko, jak na przedpołudnie. 
- Maria! Czy to nowa sukienka? - zwraca się do naszej biurowej „mamy”, jak zwykle wywołując u niej uśmiech. - Wyglądasz wspaniale! - rudowłosa się rumieni.
Maria… Masz prawie sześćdziesiąt lat i nie zdajesz sobie sprawy, że komplementuje cię zalany pseudo dżentelmen? 
- O! Tatar! - podchodzi do naszego stolika i częstuje się jedzeniem. 
- Fuj! Śmierdzi od ciebie jak z fabryki spirytusu.
- Niemożliwe. - komentuje, nie robiąc sobie praktycznie nic z mojej uwagi.
Wygląda jakby był po ostrym melanżu i zapewne tak jest. Skoro Luke zgarnął dla siebie dwie kapucynki, jestem pewna, że musieli mocno zabalować.
Między innymi dlatego, bo przeważnie zgarnia tylko jedną. 
- Czy ty w ogóle dzisiaj spałeś? - pytam już lekko wytrącona z równowagi.
- Nie, mamo. Najwytrwalsi nie śpią.
- Najwytrwalsi są idiotami. - uśmiecham się kpiąco. - A zresztą, dlaczego ja się przejmuję? To ty się spalisz ze wstydu, a nie ja. 
- Ashton, ona ma rację. - odzywa się Hannah. - Musisz się doprowadzić do porządku. 
-Skoro tak mówisz. - obejmuje ją ramieniem. - Dla ciebie zrobię co zechcesz.
- Idź go ubierz w coś świeżego i przede wszystkim pachnącego. - mówi do mnie Hannah.
Dlaczego to znowu ja muszę odbębnić brudną robotę?
- Ani mi się śnij, że będę go ubierać!

Kilka minut później niestety jestem właśnie na to skaza.
Ashton jest w trakcie kąpieli, a ja staram się znaleźć dla niego coś na zmianę. Co teoretycznie nie powinno być trudne, zważywszy, że w tym ogromnym pokoju służącym między innymi za ich garderobę jest tego masa. Szkoda tylko, że większość z tych ubrań to ciuchy sceniczne, a nie na co dzień.
- Jestem gotowy! - wychodzi z łazienki, mając na sobie tylko przewiązany przez biodra ręcznik.
Teraz wygląda bardziej jak człowiek, a mniej jak kloszard.
- Gotowy będziesz kiedy to założysz. - rzucam mu ciemne jeansy i granatowy podkoszulek. To jedyny sensowny komplet, który byłam w stanie znaleźć.
Na pewno jest bardziej stosowny na okazję, niż jego wcześniejsza brokatowa koszula w pelikany.
-Oh, jesteś taka sztywna Lay. Mówiłem ci już to? - pyta, zsuwając z siebie ręcznik jak gdyby nigdy nic. Przez chwilę jestem w stanie przejrzyście zobaczyć to, co zazwyczaj kryje się w jego bokserkach. 
Tupię nogą zła, że mi to robi i szybko się odwracam.
-Jesteś bezczelny. I tak! Prawie za każdym razem gdy jesteś napruty mówisz mi, że jestem sztywna. Dobrze, że ty jeden z nas dwóch jesteś królem imprezy i potrafisz się zachować z klasą. 
-Cóż. Skoro tak mówisz, nie będę zaprzeczał. - słyszę jego śmiech. 
-Tylko wiesz co? - odwracam się w jego stronę. Jego spodnie są już na właściwym miejscu, ale widzę, że wciąż siłuje się z koszulką. A widok na jego klatkę piersiową wcale nie pomaga mi w tym, co mam zamiar powiedzieć. - Tylko ja haruję jak wół każdego dnia, żebyś ty mógł mieć wygodniejsze życie. Żebyś pospał sobie dłużej, żebyś codziennie miał imprezę i żebyś mógł zjeść ten cholerny tatar! 
Patrzy na mnie podejrzliwie, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
- Który był ohydny, tak nawiasem. Naprawdę, wyjątkowo niesmaczny.
- Idź na drzewo. - zbywam go i wychodzę z pomieszczenia.
Mogę przejąć większość stanowisk w wytwórni, ale na pewno nie będę czyjąś niańką.
A już na pewno nie niańką Ashton’a Irwin’a.

Przemówienie Richard’a trwa już dziesięć minut, a ja mam wrażenie, że za ten czas zdążyłabym sobie zrobić obiad, przebiec kilka rundek wokół budynku i mieć dodatkowo moment na drzemkę.
- N U D A. - Hannah szepce do mojego ucha. 
Wzdycham, przewracając oczami, potwierdzając jej słowa.
- Ale przechodząc do sedna sprawy… - WRESZCIE! - Dzisiejsza nowina, którą się z wami podzielę, jest zdecydowanie przełomem naszej współpracy. Jestem bardzo podekscytowany wiadomością, a nawet dwiema, które dostałem dziś późną nocą. - pauzuje, chyba mając nadzieję, że wszyscy poczują ten dreszczyk emocji.
Poprosimy o werble!
- Otóż pragnę wam zakomunikować, że nasz nowy album dostał miano złotej płyty, a singiel Youngblood jest numerem jeden w ponad trzydziestu krajach, w tym Stanach Zjednoczonych!
Następują brawa, wiwaty, wszyscy się cieszą, na twarzach Jack’a i Marcel’a widnieją ogromne uśmiechy, a Richard zapewne zdążył za ten czas kilka razy narobić z tej ekscytacji w majtki.
Alissa, czyli jedna z pionków Richard’a wręcza chłopakom ramę ze złotą płytą, wylewnie im przy tym gratulując. 
Na widok tego obrazka zaczyna mnie mdlić i nie jestem pewna, czy to przez nazbyt słodką atmosferę czy może przez krem z homara.
- Gratuluję i przede wszystkim dziękuję każdemu, kto miał w tym swój udział i wszystkich tu zebranych oczywiście zapraszam na dzisiejszą imprezę zorganizowaną specjalnie na tę okazję. 
Błagam. Tylko nie wszystkich…
- Oby sukces nas nie opuszczał!

Nie. Oby cierpliwość nie opuszczała mnie. 

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz