piątek, 5 października 2018

E3.I want to see you smile but know that means I'll have to leave.


Layla

Do domu wracam o godzinie szesnastej. Mam więc trzy godziny, które mogę poświęcić na odpoczynek oraz przygotowania do dzisiejszej imprezy, na którą wyjątkowo nie mam chęci iść.
Martin jak zwykle siedzi w salonie w towarzystwie swojego laptopa i miliona papierów. 
Naprawdę zdarza mi się narzekać na swoją pracę i to dość często, ale jestem wdzięczna losowi, że kiedy z niej wychodzę, nie muszę dokańczać jej w domu. Mam po prostu czas dla siebie i staram się postawić przed sobą wielką ścianę, która będzie mnie oddzielała od spraw zawodowych.
Oczywiście nie zawsze się to jednak udaje.
- Cześć. - podchodzę do niego od tyłu, opatulając rękoma jego szyję. Całuję go w skroń, spoglądając na ekran komputera. - Dużo pracy?
- Jak zwykle. - wzdycha, składając pocałunek na mojej dłoni.
- Sprawa rozwodowa Megan Cox i Alexandra Bryson’a. - czytam nagłówek. - Co tym razem?
- Ona posądza go, że ma kochankę i nie chce mu powierzyć całkowitej opieki nad dziećmi.
- A ma kochankę? - pytam.
- Jak najbardziej.
- Musiał ją zdenerwować skoro chce mu po części odebrać prawa rodzicielskie.
- Kupił kochance jacht warty pięć milionów. - odpowiada.
- O mój boże. - muruje mnie. 
- Na dodatek nie zgadza się na wysokość alimentów, które ona zaproponowała.
- Ile od niego chce? - pytam, bo uwielbiam wdrażać się w jego sprawy. Czuję z nim wtedy większą więź.
- Trójka dzieci i sześć tysięcy dolarów miesięcznie.
- Co za sukinkot! - emocjonuję się. - Że niby jacht dla kochanki wyczyścił go na tyle, że nie stać go na marne alimenty dla dzieci?
Wzdycha.
- Na to wygląda.
- A ty zapewne nie jesteś jej adwokatem, tylko jego? - zgaduję.
- Yep. - odpowiada, widocznie niezbyt zadowolony z tego faktu.
Stanowisko adwokata jest bardzo trudne. I tę trudność często widzę po Marin’ie. Ma doskonałe pojęcie o przebiegu swoich spraw oraz ewentualnej winie klientów, ale najczęściej zdarza się, że musi wybraniać tych bardziej winnych.
Nienawidzę tego.
- Cóż. W takim razie nie mów mi o finale tej sprawy, bo podświadomie i tak wiem, że ją wygrasz.
- Wybrałem ten zawód i teraz mam za swoje. - odwraca się do mnie i usadawia na swoich kolanach. -  Ale ty mi to rekompensujesz.
Uśmiecham się i całuję go w usta.
- Więc… - zaczynam. - Myślisz, że wyrobisz się do dziewiętnastej?
- Chyba nie ma takiej opcji. Została mi jeszcze masa papierów do przejrzenia i pozew rozwodowy do napisania. 
Wzdycham ze smutną miną.
- A co się dzieje?
- Muszę dzisiaj iść na imprezę pracowniczą. - odpowiadam. - Album dostał miano złotej płyty więc Richard postanowił to uczcić.
- Zapowiada się fajnie. - uśmiecha się do mnie i odrobinę mnie tym pociesza.
- Ale nie będzie cię tam ze mną. - protestuję. 
- Za to jestem teraz. - kładzie dłoń na moim kolanie, przesuwając ją coraz wyżej tak, że dociera do materiału mojej bielizny. - Cały twój, gotów, żeby ci to wynagrodzić.
I wynagradza. Robi to za każdym razem, gdy nie może spełnić mojej prośby. 
Mam wrażenie, że żyję dla tych właśnie chwil, momentów, w których kładę się obok niego, kiedy wiem, że wkrótce to się zdarzy. Jego skóra na mojej, jego usta na moich wargach i jego dotyk niczym prąd, który przeszywa mnie na wskroś. Zupełnie jakby pozostałe części dnia były jedynie oczekiwaniem na to, co teraz.
Bo teraz jest wszystkim.


Cieszę się, że tym razem nie musiałam brać udziału w organizacji dzisiejszej imprezy. Nie wiem jakim cudem Richard’owi udało się wynająć cały budynek Delancey & Ludlow ale widocznie nie jest tak bezradny jak myślałam.
Przez chwilę zastanawiałam się czy nie wystroiłam się zbyt przesadnie, ale patrząc na wszystkich tutaj zebranych, z łatwością mogę się wtopić w tłum.
- Skądś ty zgarnęła taką kieckę? - Arden pojawia się przy moim boku od razu, kiedy wchodzę do lokalu. Jestem za to wdzięczna, bo przynajmniej sama nie muszę nikogo sobie szukać do towarzystwa.
- Mellisa dostała ją na jednym z pokazów, ale że była na nią za mała, odziedziczyłam ją ja. - odpowiadam dumna z kreacji.
I wcale się nie dziwię, że Arden jest pod jej wrażeniem, bo sama nie mogę się na nią napatrzeć. To chyba najpiękniejsza suknia jaką posiadam w swojej szafie.
- Przepiękna. Zazdroszczę! Muszę się zakręcić koło Mellissy. - odpowiada, chichocząc.
- Ty też świetnie wyglądasz. - komplementuję ją. - I masz szczęście, że nie było cię dzisiaj w biurze. 
- Właśnie słyszałam, że wiało nudą. Ale Richard chyba jest dumny, bo wozi się niczym grecki Apollo. - spoglądamy z Arden na Lord’a, który faktycznie kipi dostojnością i z podniesioną głową rozmawia z gośćmi.
Śmiejemy się na ten widok.
- Strasznie śmieszny gość. - komentuję.
- Hannah mi opowiadała, że Ashton przyszedł pijany. - odzywa się, z miną niedowierzania.
Arden pracuje u nas dopiero pół roku, więc nie zdążyła poznać chłopaków na tyle dobrze, żeby faktycznie tego typu incydenty ją nie dziwiły. 
Szczerze powiedziawszy nie chciałam ją w to zanadto wciągać, ponieważ wiele informacji mogłoby być dla niej szokiem. Ma dopiero dwadzieścia jeden lat i przypominam sobie, kiedy ja w jej wieku poznawałam ten świat od podszewki.
Pomagała mi wtedy Hannah, za co jestem jej niebywale wdzięczna, ale tak samo jak ja chronię teraz Arden, ona chroniła mnie.
Dopiero z czasem zaczęłam się dowiadywać rzeczy, które były dla mnie niemałym wstrząsem, ale stopniowo musiałam sobie z tym radzić, aż w końcu sama stałam się częścią tej bezlitosnej zabawy.
- Tak. - wzdycham. - Chyba nie zdał sobie do końca sprawy z powagi sytuacji. 
- Czyżby znowu mowa o mnie? - Ashton podchodzi do nas zadowolony i na szczęście bardziej trzeźwy niż w południe.
Chyba wyznaje zasadę abstynencji wieczorem, a popijawy nad ranem.
- Cóż, widocznie całe biuro już wie o twoim dzisiejszym incydencie. - uśmiecham się do niego perfidnie, na chwilę odruchowo spoglądając na jego krocze.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że widziałam co tam kryje.
- Tyle sukcesów na dzisiaj, a wszyscy wciąż rozmawiają o mojej alkoholowej wpadce. - kręci teatralnie głową, pokazując nam, że chyba sam ma to kompletnie gdzieś. - I to dowód na to, że ludzie uwielbiają skandale i na siłę szukają ludzkich wad zamiast cieszyć się z triumfu. 
-Wybaczcie. - przerywa Arden, słysząc dźwięk swojego telefonu. - Muszę to odebrać. - odchodzi zostawiając nas samych, co w tym momencie nie jest spełnieniem moich najskrytszych marzeń. 
Wzdycham, patrząc na Ashton’a z uniesionymi brwiami, w trakcie gdy on wciąż ma na twarzy przyklejony bajecznie kpiący uśmiech. 
Czasami zastanawiam się jakim cudem doszło do tego, że nasza relacja wygląda tak, a nie inaczej.
Kiedyś byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, a potem coś runęło. Po prostu ot tak. Od dnia, w którym chciał mnie pocałować, a ja go odrzuciłam (dla naszego własnego dobra) mam wrażenie, że wybudował przed sobą jakiś ogromny mur i za wszelką cenę nie chciał mnie dopuścić do swojego prawdziwego oblicza.
Dwa lata później ten mur jednak był słabszy i wydawało się, że z łatwością można go zburzyć. Było to w czasie, gdy moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a ja byłam całkowicie zdruzgotana. Po stracie bliskich osób to wręcz naturalna reakcja. W tych chwilach potrzebowałam drugiej osoby wyjątkowo mocno. 
Potrzebowałam mojego przyjaciela.
I pojawił się. Ale tylko na chwilę.
Bo to jednak Martin okazał się moją największą opoką i to z nim zamieszkałam krótko po tej tragedii. 
I wtedy mur Ashton’s wybudował się na nowo. Mocniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Mur, w którym ukrywała się osoba, która momentami mnie przerażała.
To prawda, że mało wiem o jego życiu prywatnym i nie mam pojęcia jak mu się wiedzie, bo nie rozmawiamy już tak dużo i tak szczerze jak kiedyś, ale czy naprawdę zdarzyło się coś tak diabolicznego, że odmieniło go to o sto osiemdziesiąt stopni?
Nie uwierzę, że kompletnie bez powodu ze słodkiego, dobrego i czułego chłopaka nagle stał się cynicznym pozerem, który nie widzi nic poza czubkiem swojego nosa.
- Oh, uśmiechnij się chociaż na chwilę. Jesteś taka… - zaczyna mówić, ale szybko mu przerywam.
- Sztywna? Tak, już dzisiaj to słyszałam.
- Sztywna, ale wciąż z wyśmienitym gustem. Sztywna i… - lustruje mnie wzrokiem, który wręcz wzbudza we mnie coś dziwnego. Jakby niechęć i odrazę. - Pyszna.
Patrzę na niego jak na ostatniego idiotę.
- Ashton, co się z tobą stało? Dlaczego jesteś taki bezczelny i arogancki? - pytam szczerze, bo nie mam ochoty bawić się w jego gierki.
- Jestem taki jak zawsze. Nie mam pojęcia o co może ci chodzić. - jak zwykle mnie zbywa, kiedy zaczynam poważny temat i taka reakcja stała się już dla mnie chlebem powszednim.
- Naprawdę? - prycham. - Masz prawie dwadzieścia pięć lat. Może już czas dorośleć i zacząć rozmawiać jak dorośli.
- Oh, uważasz, że nie jestem wystarczająco dorosły? - wypowiada z kipiącym sarkazmem. - Wybacz, ale trudno się dostosować do twojego „dorosłego” nastroju. - wykonuje palcami cudzysłów, gdy mówi o dorosłości. - A jak tam twój chłopak? Wystarczająco dorósł, żeby ci się w końcu oświadczyć czy może wciąż wygodnie mu tak jak jest, a ty będziesz czekać w nieskończoność?
Koniec. W tym momencie zdecydowanie przegiął. Nie tylko tym, że wypowiada się na temat mojego życia w sposób, jakby wszystko o nim wiedział, ale także dlatego, że poruszył temat, który nie powinien go interesować w żadnym stopniu.
- Jakim prawem wchodzisz z butami w moje życie i mój związek? - pytam. - Myślisz, że kim jesteś poruszając ze mną takie kwestie? 
- Kiedyś myślałem, że jestem twoim przyjacielem ale widocznie nie jestem wystarczająco dojrzały, żebym mógł nim być.
Prycham.
- Tak, masz rację. - przyznaję. - Nie jesteś wystarczająco dojrzały. A miano mojego przyjaciela straciłeś w momencie kiedy prosiłam o twoją rękę, a ty mi jej nie podałeś. 
Patrzę na niego wściekła i mam wrażenie, że tym razem coś w nim drgnęło. Jego tęga mina pozostaje nienaruszona, ale w jego oczach widzę przebłysk bólu i pożałowania, który nie wiedzieć czemu daje mi nadzieję, że ten dawny Ashton jeszcze się w nim kryje.
- Przypomnij sobie kiedy to było. - mówię na odchodne, zostawiając go samego.
Dzisiejszego wieczoru naprawdę nie mam ochoty na dalsze konwersację z tym człowiekiem i mam nadzieję, że nie będę do nich zmuszona.
Kilka minut później namierzam Hanne w towarzystwie Sary.
- Dobrze znaleźć dla odmiany miłe towarzystwo. - uśmiecham się do nich i biorę od kelnera kieliszek szampana, który opróżniam w kilka sekund.
- Hej, wyścigówko, gdzie się tak śpieszysz? - dźwięczny śmiech Sary dociera do moich uszu. To zdecydowanie lepszy dźwięk niż ironiczny ton głosu Irwin’a. 
- Musiałam ochłonąć. - chrząkam. - Co u ciebie? Praktycznie cię nie widuję, gdzie ty się podziewasz całymi dniami?
- Większość czasu siedzę w biurze. - wywraca oczami. - No i staram się ogarniać sprawy ze sztuką, ale różnie z tym bywa.
- Muszę cię odwiedzić i sprawdzić co tam kryjesz. 
- A czy Sara mówiła ci, że dostała się na uniwersytet Columbii? - wtrąca się Hannah.
- Naprawdę? - uśmiecham się. - Gratulację!
- Jeszcze zastanawiam się czy w ogóle pójdę. - odpowiada, na co robię wielkie oczy.
- Nawet nie żartuj! To wielkie wyróżnienie. Jeśli nie pójdziesz będziesz żałować. 
- To samo jej mówię! - odzywa się blondynka, ale Sara nie wydaje się być zadowolona z kierunku, w którym toczy się nasza rozmowy.
- Layla! - Luke pojawia się nagle w naszym towarzystwie. - Richard chce z tobą rozmawiać.
- Później do was dołączę dziewczyny. - uśmiecham się do nich i wraz z Hemmings’em kierujemy się do mojego szefa.
-Czego znowu chce ten żądny sławy błazen? - pytam, ale po chwili kręcę głową zażenowana swoimi własnymi słowami. Naprawdę nie powinnam tak o nim mówić. - Jak coś to nigdy nie słyszałeś, że to powiedziałam.
-Hej, to ja! - macha przede mną rękami. - Luke Hemmings, ten sam z którym żarciki o Lordzie to codzienność.
-Masz rację. - wzdycham. 
Zapomniałam, że Luke jest kompletnym przeciwieństwem Ashton’a i w porównaniu do tego drugiego, on wciąż jest moim przyjacielem.
-Nie wiem czego chce. Chyba, żebyś wygłosiła jakąś mowę. Tylko nie wrabiaj w to mnie. Nie chcę mi się gadać do tłumu ludzi, których większość widzę praktycznie pierwszy raz na oczy.
-Dobra, coś wymyślę. - odpowiadam. - Taki z niego człowiek sukcesu, a nie potrafi skleić kilku słów?
-Żartujesz? - prycha. - Byłaś dzisiaj na spotkaniu i słyszałaś jego monolog rozpaczy. Nie pozwólmy, żeby się to powtórzyło bo przysięgam, że wyrwę sobie serce i go nim nakarmię.
-Oh, głuptasku. - śmieję się. - Wyrwij sobie jądro. Z nim przynajmniej dalej będziesz żył. 
-Ale bez niego nie dokonam cudów. - uśmiecha się dumnie.
Patrzę na niego z rozbawieniem.

-Przypomnij mi później dlaczego się z tobą zadaję.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz