środa, 14 listopada 2018

E6.And I don't want you all inside my head and I can feel you running through my veins.


LAYLA

Stoję w osłupieniu jeszcze kilka chwil po zakończonym wywiadzie. Nawet w moich najśmielszych oczekiwaniach nie podejrzewałam, że dowiem się dzisiaj tego, czego się faktycznie dowiedziałam.
Oczywiście doskonale zdawałam sobie sprawę, że Ashton wychowywał się bez ojca, ale nie miałam pojęcia, że jego matka zmagała się z alkoholizmem. Ani, że on sam toczył wojnę z depresją w czasie tej cholernej przerwy.
Nasz kontakt wtedy był bardzo nikły. Ja zajęłam się swoim życiem i nadzorowaniem nadchodzącej płyty, w między czasie kiedy wciąż przeżywałam tragedię po rodzicach, a widocznie on radził sobie sam ze swoją własną tragedią. W zamkniętym świecie, do którego nikt nie miał dostępu.
Chłopcy wychodzą z sali, mijając mnie po kolei. Luke uśmiecha się lekko w moją stronę, dotykając pocieszająco moje ramię.
Dzisiaj to nie ja jestem tą, która potrzebuje pocieszenia.
Jestem jednak wdzięczna, że przynajmniej jego życie nie składa się z ciągłego szeregu porażek i smutku. 
Ashton rozmawia z kimś przez telefon, więc postanawiam poczekać i porozmawiać z nim sam na sam.
Nie mogę tak po prostu udawać, że cała ta sytuacja mnie nie interesuje, bo wręcz przeciwnie. Kiedy słuchałam jego monologu miałam wrażenie, że ktoś ciska kijem bejsbolowym prosto w moje serce. 
Nie wiedzieć czemu, zawsze gdy słyszę o jego krzywdzie lub gdy taka krzywda mu się dzieje, nie jestem sobie w stanie z tym poradzić. 
Mam wtedy ochotę przytulić mocno jego ciało do swojego i powiedzieć do ucha, że jestem przy nim. I że przejdziemy przez to razem.
Tylko w zasadzie takie coś jak „MY” już dawno przestało istnieć.
Toczyło może wojnę w naszej wyobraźni, gdy końcem końców to nasze MY nigdy nie dochodziło do skutku.
-Dobrze. Zobaczymy się za dwa tygodnie. Kocham cię. 
Kiedy się rozłącza, przestaję widzieć jego plecy. 
Teraz spoglądam na przystojną, choć smutną twarz, wyraźnie zdziwioną, że wciąż mnie tu zastaje. 
-Hey. - patrzę na niego współczującym wzrokiem.
-Hey.
-Wszystko w porządku?
-Bywało lepiej. - uśmiecha się lekko w moją stronę.
Odwzajemniam ten czuły gest.
-Naprawdę przepraszam, że nie było mnie w tak ciężkich dla ciebie chwilach. - łzy pojawiają się w moich oczach. Zbyt duża wrażliwość NA WSZYSTKO CO MNIE OTACZA zaczyna się powoli włączać. Zostało tylko kilka dni do mojej miesiączki, więc każdy kto powie choćby słowo „KANAPKA” wzbudza we mnie tornado emocji.
-Czuję się przez to strasznie źle. - wyciągam chusteczkę, bo pociąganie nosem zaczyna być coraz bardziej irytujące. 
Może to dlatego Martin nie chcę się ze mną ożenić. Może mam zbyt wielkie i zbyt częste wahania nastroju?
Prawdę mówiąc to może być główny powód. 
Ja osobiście chyba też bym się ze sobą nie żeniła.
-Hej, spokojnie. - otula moje ciało swoimi ogromnymi ramionami. Momentalnie czuję ciepło, słysząc rytm jego bijącego serca pomieszany ze spokojem oddechu. - Ty też bardzo dużo przeszłaś i… nie było mnie wtedy przy tobie. I choć bardzo chciałbym cofnąć czas, nie mogę tego zrobić. - kiwam głową, znów pociągając nosem. Zdecydowanie zbyt dużo emocji. 
On podnosi mój podbródek tak, żebym na niego spojrzała.
-Więc mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Uśmiecham się przez łzy.
-Już dawno ci wybaczyłam. I naprawdę nie chcę, żeby między nami było tak jak do tej pory. - prostuję się. - To strasznie męczące. 
-To prawda. - przyznaje mi rację. - To wszystko zaczęło się, kiedy tak naprawdę byliśmy jeszcze dziećmi. - mówi. - I wydaję mi się, że brnęliśmy w to twardo, choć tak naprawdę zdawaliśmy sobie sprawę, że to bezsensu. 
-W końcu dorośliśmy. - wzdycham. - I’ve really missed you, you know…
-I’ve missed you too. 

Richard wzywa mnie do swojego biura. Oczywiście już trzydzieści minut temu powinnam być w domu, ale już dawno przekonałam się, że moje oczekiwania nigdy nie idą w parze z rzeczywistością.
-Chciałeś mnie widzieć? - tupię nogą z niecierpliwością.
-Wiesz. Mam znakomity pomysł. W zasadzie duża część osób z kadry jest za tym planem. To zdecydowanie pomoże zespołowi w sprzedażny biletów na koncerty.
-Yhym. - wywracam oczami. - Sądzę, że i bez tego bilety szybko się wyprzedadzą.
-No widzisz. Tego nie wiemy. - kiwa palcem w moją stronę, jakby właśnie prowadził niesamowicie istotny wykład. Mam wrażenie, że ma mnie za nieudolną uczennicę, która za bardzo nie rozumie co do niej mówi.
I w zasadzie jest to prawda. Bo ja i Richard jesteśmy zdecydowanie z dwóch różnych planet.
-Nie do końca jest pewne, czy zespół, który miał półtorej roku przerwy na nowo zawładnie sercami ludzi. 
-Okej. - wzdycham. - Więc co to za pomysł?
-Dwa słowa. - zerka na mnie z cwanym uśmiechem. - Prissy Ryan.
-Co z nią? - pytam głupio, bo nie wiem jaką rolę w kwestii zespołu miałaby stanowić brytyjska piosenkarka.
-Prissy jest teraz na topie. A jej menadżer zgodził się, by sparować ją z jednym z naszych chłopców! - mówi dumnie, a we mnie zaczyna się coraz bardziej gotować.
-Chyba żartujesz? - prycham. - To okropny pomysł.
-Cóż, większość jest na tak. Zwróciłem się z tym do ciebie, bo wiem, że znasz chłopców najlepiej więc doskonale będziesz wiedziała kto najbardziej pasuje do Prissy. 
-Nie ma mowy. - bronię się rękoma. - Nie mam zamiaru brać w tym udziału. - wycofuję się.
-Świetnie. W takim razie Ashton. - mówi do moich pleców, a ja czuję, jak kolejny nóż zostaje wpakowany w moje żebra. 
Dzisiejszego dnia przyjęłam zdecydowanie zbyt dużo ciosów i nie do końca jestem pewna, na ile mogę sobie jeszcze pozwolić.
-Nie ma mowy. - odwracam się z impetem. 
-Dlaczego nie? Niestety nie mamy zbyt dużego pola do popisu. Calum był ostatnio widziany z koleżanką z zaprzyjaźnionego zespołu, więc nie może wejść w nową znajomość. Michale… Cóż, Michael ma najmniej obserwatorów, więc sądzę, że nie będzie to na tyle chwytliwe, jakbym chciał. Pozostaje Luke i Ashton. Wiesz, na początku chciałem oszczędzić Ashton’a, bo to jednak Luke jest głównym wokalistą i to on ma największą popularność. Ale może lepiej będzie, gdy ten główny wokalista w dalszym ciągu nie będzie w związku, a inny tak. Wtedy dziewczyny pomyślą, że po prostu MUSZĄ kupić bilet na koncert i się pokazać, skoro powoli każdy z nich znajduje swoją drugą połówkę. 
-Chyba zbyt intensywnie rozkładasz to na części pierwsze. - kituję go. - Nie możesz tak po prostu narzucić komuś związku z obcą osobą.
-Oczywiście, że mogę. - śmieje się. - Tak jest w umowie.
Zaciskam pięści. Kiedy tylko słyszę słowa, że coś jest w umowie, moja bezsilność staję się jeszcze bardziej wzmożona, bo wiem, że już nic nie będę mogła poradzić na darzące się okoliczności.
-No to jak, Lay? - Richard znów zerka na mnie tym swoim zimnym spojrzeniem. - Wystarczy, że powiesz jedno imię. Naprawdę chcę, żebyś odegrała ważną rolę w tym wyborze. Jesteś przecież jedną z nas. 
Uśmiecha się szczodrze, a widok ten wywołuje u mnie dreszcze i nieprzyjemny chłód. 
Nie chcę podjąć tej decyzji.
Nienawidzę myśli, że w ogóle miałabym podjąć tą decyzję. 
Luke jest moim przyjacielem i nie wyobrażam sobie, że miałabym pozbawić go własnej woli tylko dla dobra finansowego tego zespołu.
Nie wiem czy kiedykolwiek by mi to wybaczył.
A Ashton? 
W końcu teraz kiedy się pogodziliśmy, nie potrafię nawet pomyśleć o tym, że miałabym go widzieć z kimś innym u boku. Na dodatek z kimś, do kogo nawet nic nie czuje. 
Kogo tak naprawdę nie zna.
Ale może to właśnie byłaby moja karma i zapłata za to, co on przechodził, kiedy mu odmówiłam. 
-Laylo. - ponownie słyszę głos Richard’a, który budzi mnie z przemyśleń. 
-Nie mogę… - zaciskam zęby.
-Dobrze więc. - prostuje się, jakby dla niego podjęcie decyzji było bułką z masłem. - W takim razie zostaje Irwi…
-Nie. - protestuję.
I wiem, że popełniam straszny błąd, który może na zawsze zmienić czyjeś życie, ale nie mogę wycofać się od decyzji. 
A kiedy wypowiadam jedno z czterech imion, wiem, że już niebawem będę patrzeć na piękne złamane serca.


Wsiadamy z Arden to taksówki. Choi przyjechała do mnie kilka chwil wcześniej przed imprezą, więc miałam okazję opowiedzieć jej o dzisiejszych nieprzyjemnościach, które mnie spotkały.
Zresztą moje nieprzyjemności, w porównaniu do nieprzyjemności, które spotkają jednego z czwórki chłopaków to mały pikuś. 
-Richard to ścierwo. - komentuje brunetka po kilku minutach jazdy. Chyba znów sobie przypomniała o całej sytuacji. - Cwanie cię w to wrobił. Nie wybrał sam, tylko zostawił tą decyzję tobie.
-Wiem. - wzdycham. - To dla mnie nieprawdopodobne, jak można być tak aspołecznym samolubem. 
-Cholera, gość mu wcale nie ułatwia tego procesu. Nie dość, że w show biznesie i tak sobie trudno kogoś znaleźć, to jeszcze utrudnia to brak czasu. A oni praktycznie w ogóle nie mają czasu na poznanie kogoś na stałe. Bo oczywiście nie mówię tu o jednorazowych numerkach.
-Których sporo w ich świecie. - dopowiadam.
-W każdym razie narzucenie komuś z kim ma się spotykać to cios poniżej pasa. Jak myślisz, jak on na to zareaguje?
Wzdycham. 
Bardzo dobrze wiem jak zareaguje.
Nigdy więcej się do mnie nie odezwie.
-Fatalnie. Nawet nie chcę myśleć. Nie wiem czy mam płakać czy od razu iść na ścięcie. 
-Może będzie wyrozumiały? Prissy jest piękną dziewczyną. Może on potraktuje to jako wygraną na loterii? A może jest jej skrytym fanem?
-Chciałabym. Gdybym go nie znała, może i bym w to uwierzyła. Ale on nienawidzi jak mu się coś narzuca. Ile razy Richard ostrzegał go przed nocnymi podbojami, a on nic sobie z tego nie robił. A teraz nagle jego tryb życia się zmieni przez dziewczynę, której nawet jeszcze nie poznał.
-Cholera. - Arden robi skrzywioną minę. Widzę, że też się tym bardzo przejmuję, przez co czuję się nieco lepiej. 
Nie to, żebym szalała radością, że moja przyjaciółka się martwi, ale widzę, że w jakiś sposób mnie wspiera i rozumie przez co musiałam przejść i dlaczego zrobiłam tak, a nie inaczej.
-Cokolwiek się nie stanie będę cię bronić. Jakoś wszyscy razem przez to przejdziemy.
-Dziękuję ci Arden. Jesteś naprawdę wspaniała.
Uśmiecha się w moją stronę.
-Tak słyszałam!

Wchodzimy do Marquee Club i dostrzegam, że przygotowana dla nas loża jest już prawie pełna. 
Spotykam cały zespół oraz parę znajomych jak i nieznajomych twarzy. 
Widzę, że Calum dzisiejszej nocy znów będzie nierozłączny z Celią, a Michael opije się w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela.
Za Luke’m ponownie ustawi się wianuszek dziewczyn tak długi, że zapewne nie będzie wiedział co wybrać, natomiast Ashton…
No właśnie. 
Gdzie jest Ashton?
-Lay, chodź do mnie. - Hemmings częstuje mnie swoim szerokim, pięknym uśmiechem i ciągnie za rękę tak, że ląduję na jego kolanach.
Widzę po nim, że jest szczęśliwy, że mogę tu razem z nimi dzisiaj być.
I ta myśl mnie szczerze dobija do podłogi.
-Moja kochana Lay. Wiesz, z jednej strony cieszę się, że Martin ci się nie oświadczył.
Here we go agaaaain.
-Zabrałby mi cię, a tego bym nie zniósł. Poza tym zasługujesz na o wiele więcej niż Martin może ci dać.
-Doceniam twoje gorące uczucia wobec mnie jak i twoją wylewność, ale uwierz mi, wcale nie jestem taka doskonała.
-Oh, oczywiście, że jesteś! Najlepsza na świecie. A wiesz po czym to poznałem? - pyta. 
Zerkam na niego półmrokiem, bo aż boję się tej odpowiedzi.
-Bo zawsze robisz coś bezinteresownie. I nie dla dobra własnego, tylko dla dobra innych. Teraz rzadko można spotkać takie osoby jak ty.
-Luke…
-I wiesz, powiem ci skrycie, że cieszę się, że pogodziłaś się z Ashton’em. On jest taki sam jak ty. Wkurza mnie tylko, że tak dużo gada, ale poza tym? Jesteście swoimi kopiami. 
Cóż, na dłuższą metę raczej się nad tym nie zastanawiałam, ale czasem faktycznie widziałam w Irwin’ie wiele moich zachować.
Chociażby ta cholerna kłótnia, która trwała między nami tyle czasu.
Nikt nie skłonił się pierwszy wyciągnąć ręki, bo gonił nas honor. Ale w końcu obydwoje zapragnęliśmy pokoju tak bardzo, że nie potrafiliśmy przed tym uciec.
-No, a tak serio, zerwałaś z Marin’em? 
Wzdycham.
-Jeszcze nie. Powiedziałam, że dam mu ostateczną decyzję po jego przyjeździe.
-Czyli może się jeszcze wiele zdarzyć?
-Wszystko może się wydarzyć. - przerywa nam głos Ashton’a. - Southside z podwójną miętą? Mam nadzieję, że nic się nie zmieniło. - szatyn stawia przede mną drinka, na co uśmiecham się szczerze.
Nawet mój czteroletni partner do dzisiaj myśli, że mój ulubiony drink to Tequila Sunrise, choć za każdym razem gdy jesteśmy w restauracji zamawiam właśnie Southside. 
-Nic się nie zmieniło. Dziękuję. Cieszę się, że zapamiętałeś.
-Dobra gołąbeczki, czas na mnie. - Luke wstaje. - Lecę skorzystać z moim ostatnich chwil wolności.
-Ostatnich chwil wolności? - pytam zaskoczona.
-No wiesz. Gdyby jutra miało nie być. - śmieje się.
-Oh. - nie wiem czy to wyznanie przyniosło mi ulgę. 
-Więc… - zaczynam, kiedy Ashton zajmuje miejsce obok mnie. - Czujesz się lepiej?
-Dzień jak co dzień. Ale radzę sobie.
Kiwam smutno głową.
-Co? - pyta, zerkając na mnie ciepło.
-Nic. Po prostu wciąż obwiniam się za to, że nie wiedziałam przez co przeżywałeś i jak bardzo ci było ciężko. Przez cały ten czas zwalałam winę na ciebie za to, że to ty nie byłeś ze mną kiedy potrzebowałam cię najbardziej. Okazało się, że nie jestem nic lepsza.
-Lay… Straciłaś rodziców, to zupełnie co innego. Przeżyłaś o wiele więcej niż ja.
-To prawda…. - pauzuję. - Ale pod koniec dnia i tak łączyło nas coś wspólnego. Samotność. A ja tak bardzo bałam się samotności, że przyjęłam to co dostałam od losu. Nie chciałam być w tym sama. A ty byłeś.
-Ale teraz jest inaczej. Mam was wszystkich na miejscu. Nie mam czasu na depresje. - uśmiecha się.
-Więc… Jesteś szczęśliwy? - pytam.
-Wiesz… Kiedyś już mnie ktoś o to zapytał.
-I co odpowiedziałeś?
-Odpowiedziałem, że mój ból, moja radość i wszystko pomiędzy są tymi samymi rzeczami. W ludzkim doświadczeniu nie chodzi o to, aby znaleźć ostateczne miejsce szczęścia. Wszystko co czujesz jest zaprojektowane w takim sposób, żeby dać ci jakąś lekcję. Najwspanialsze prawdy są tuż przed tobą. Ale to co wiem, to to, że każdy sytuacja mojego życia jakoś na mnie wpłynęła. Dobrze lub źle. Ale wybrałem próbę pokazania wszystkiego co we mnie najlepsze. Bo na to zasługują wszyscy, których kocham.
To niesamowite, jak nasze umysły oceniają ludzi, którzy potrzebują miłości bardziej niż my sami. A ja mam wrażenie, że on potrzebuje jej całe multum.
I zasługuje na tę miłość jak nikt inny kogo znam.
Bo ten wspaniały mężczyzna wręcz woła o miłość.
Zawsze wiedziałam, że jest wyjątkowy.
Ale jedna sytuacja, jedna sprzeczna reakcja postawiła przede mną mur, który bronił się przed myślą, że jeszcze kiedykolwiek mogłabym do niego coś poczuć.
A czuję.
Całe multum emocji.
Zawsze czułam.
Tylko wygodniej było mi myśleć inaczej.
Wygodniej było się z nim kłócić i być przekonanym, że w domu czeka na mnie mężczyzna moich marzeń.
Schyliłam się i pocałowałam go delikatnie w policzek. Spojrzał prosto na mnie. To, co on uznał za chmurę, z której pada deszcz, było w rzeczywistości moim sercem rozpryskującym się na tysiące kawałeczków żalu. Zakochiwałam się w nim od nowa.

Ale on nie mógł jeszcze o tym wiedzieć.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz