niedziela, 25 listopada 2018

E8.Since you left me.

Music on


Layla

Dzisiejsze zebranie trwa wyjątkowo długo. Nie potrafiłam uniknąć oficjalnego przedstawienia jako nowego menadżera zespołu, a także kilku niezbyt przyjemnych spojrzeń wpatrujących się w moją osobę z zazdrością i pogardą na wieść o tej nowinie.
Byłam gotowa oddać komuś to stanowisko z miejsca.
Ale postanowiłam, że nie będę robić z siebie ofiary i przyjmę to na klatę.
Zwłaszcza po tym, co usłyszałam od Ashton’a, mam zamiar obrócić ich świat do góry nogami.
I zdecydowanie nie mam zamiaru się z nimi cackać.
-Potrzeba nam jakiś zmian! Zmian, zmian i jeszcze raz zmian! - powtarza Richard. Oczywiście, że trzeba zmian. Teraz kiedy nie jest już menadżerem i w zasadzie nie musi się tym zajmować, oczekuje nagle zmian.
Szkoda, że sam zbyt wielu nie wprowadził.
A jeśli już wprowadził, to były tak gówniane, że aż boli głowa.
-Przyda nam się powiew świeżego powietrza.
-Nowy związek nie wystarczy? - wtrącam się uszczypliwie. Arden podśmiewa się pod nosem. Tylko ona.
Reszta zerka na mnie w taki sposób, jakbym właśnie im zakomunikowała, że podłożyłam fejkową bombę do biura.
Richard szybko mnie zbywa.
-Chodzi raczej o sprawy związane z muzyką. I organizacją tego wszystkiego. Niebawem rusza trasa koncertowa, a przed tym kilka konferencji prasowych i wywiadów w Los Angeles. Trzeba rozsądnie obmyślić plan działania na temat podróży, hoteli i innych tego typu rzeczy związanych z pobytem.
-A czemu by się nie przeprowadzić do LA? - wypowiadam na głos. Wzrok każdego człowieka w sali znów kieruje się na moją osobę.
I tym razem nikt się nie śmieje. Nawet Arden zerka na mnie zdziwionym wzrokiem, zapewne myśląc sobie, że to popaprany pomysł.
Richard jednak ma dość zamyślony wzrok. 
-Jak sobie to wyobrażasz? - pyta.
-Wydaję mi się, że chłopcom będzie bardziej sprzyjała tamtejsza pogoda i ogólny nastrój. Tutaj są stale pod presją. I wydaję mi się że za długo przebywają w jednym i tym samym miejscu, w którym na dobrą sprawę nie mają zbyt wielu perspektyw. 
-I co? Wypuścimy czwórkę chłopaków do nowego miasta i czego mamy się spodziewać? Że na odległość będą posłuszni? - Richard śmieje się, zerkając po kolei na swoich dwulicowych kompanów, którzy również chichoczą, przekazując mu chyba tym samym, że nie słyszeli większej głupoty.
-Oczywiście, że nie. - zerkam przelotnie na przyjaciółkę. Ona natomiast przesyła mi wirtualne: WTF? - Ja i Arden przeprowadzimy się razem z nimi. 
Richard albo zastanawia się nad dobrą ripostą, która zmiecie mnie z powierzchni ziemi, albo…
-To w zasadzie świetny pomysł. - odpowiada, a mnie opada szczęka. Choi chyba również. I wszystkim pozostałym snobom na sali. - Los Angeles to świetne miejsce dla celebrytów. Zdecydowanie lepsze niż Nowy York. O wiele większa liczba studio muzycznych, paparazzi, towarzystwa z branży, zainteresowania prasą…
Kiedy tak wylicza, przewracam oczami.
Nagle sama sobie zdaję sprawę, że to faktycznie może nie był całkiem dobry pomysł.
Richard’owi chodzi tylko o jedno. Rozgłos.
Nic poza tym się dla niego nie liczy.
-Z pewnego źródła wiem, że Prissy Ryan także ma zamiar spędzić kilka kolejnych miesięcy w Los Angeles. To doskonała okazja do zaciśnięcia więzi! - Richard klaszcze w dłonie, a większość jego piesków preriowych obdarza go zdumiewającym uśmiechem i podziwem.
Dosłownie tak, jakby to on wpadł na zamysł przeprowadzki.
I kiedy jeszcze dwie minuty temu ten pomysł był najgorszym rozwiązaniem na świecie, nagle stał się najbardziej wybitnym.
I jak tu żyć zgodnie ze swoimi poglądami?
-Dlatego proszę państwa Layla jest na odpowiednim stanowisku. Dzisiaj wyraźnie to udowodniła. Wybornie!
Ta… 
Naprawdę wybornie.

-Przeprowadzka do LA!? - Arden zatrzymuje mnie po wyjściu z sali zebrań. - Oszalałaś?
-Wolisz zostać tutaj i otaczać się towarzystwem tych obłudnych skwarek? 
-Jasne, że nie, ale LA!? - wachluje się dłonią. - To znaczy, zawsze chciałam zwiedzić tamtejsze rejony, ale od razu mieszkać? 
-Los Angeles pod względem ludności nie różni się dużo od Nowego Yorku. - klepie ją po ramieniu. - Szybko się zaaklimatyzujesz.
-Dwukrotna różnica to dla ciebie nie duża różnica? - zerka na mnie, marszcząc brwi. Nie wiedziałam, że ma pojęcie o pomiarze ludności w różnych stanach. Ale widząc po jej minie, chyba ma większe pojęcie niż ja.
-To chyba lepiej! Wiesz, ja z reguły nie lubię takiego tłumu. Czasem w tym mieście czuję się jak sardynka w puszcze. A w Los Angeles? Tylko pomyśl. My dwie, plaża, kolorowe drinki, mnóstwo przystojnych facetów i pełen luz. - staję obok niej, patrząc w nieznaną przestrzeń, wyobrażając sobie ten piękny obrazek. Wzdycham. - Nigdy więcej deszczu, szarego biura i widoku Richard’a. 
Arden patrzy na mnie, kiwając głową.
Nagle ogromny uśmiech ląduje na jej twarzy.
-To kiedy zaczynamy się pakować? 


Kiedy wraz z Arden wchodzę do mojego nowego ogromnego gabinetu, który na dniach będę musiała niestety (bądź stety) opuścić, cały zespół czeka już na nas chyba dość zniecierpliwiony.
Miny Ashton’a i Luke’a są nietęgie, jakby byli tu za karę. Natomiast Calum i Michael są jak zwykle kompletnie uniwersalni. 
-Hej, dziękuję za przybycie. - odzywam się, łapiąc się na tym, że od kiedy zostałam menadżerem, mój ton w stosunku do nich się trochę zmienił.
Rozmowy zaczęły być bardziej formalne i moja postawa także nabrała większej powagi.
Nie powiem, że nie brakuje mi naszych wcześniejszych śmiechów i dyskusji o wszystkim co nas otacza, ale widocznie taka jest kolej rzeczy.
Poza tym, widząc po nastawieniu Hemmings’a, który chyba nie ma zamiaru wybaczyć mi ostatniego incydentu, większość zostaje bez zmian. Z Irwin’em i tak nie rozmawiałam normalnie przez długi czas, natomiast Clifford i Hood jakoś nigdy nie byli moimi najlepszymi kumplami od serca, dlatego po przemyśleniu nie czuję aż tak dużej różnicy, jak mogłoby się  wydawać.
-What’s up? - Calum zerka na mnie z uśmiechem. Chyba stara się trzymać z daleka od całej tej afery, w której gram rolę potwornej czarownicy.
-Mam nowinę. - opieram się o biurko. - Zmieniamy miejsce zamieszkania. 
-Wracamy do Londynu? - Michael wydaje się być zdezorientowany, zresztą jak pozostała trójka.
-Nie do końca. Tym razem…. We’re going to West Coast.
-Jedziemy do Kalifornii? - odzywa się po raz pierwszy Ashton.
Dźwięk jego głosu automatycznie mnie wybudza. Jakby chęć usłyszenia go, była o wiele silniejsza niż przypuszczałam.
-Los Angeles, baby! - wykrzykuje Arden, gwiżdżąc przy tym zabawnie. 
Zdaje się być najbardziej pozytywnie nastawiona do tego wydarzenia.
-To pomysł Richard’a? - pyta tym razem Luke. Na jego twarzy nie widzę żadnych emocji, co zaczyna mnie przerażać, bo niegdyś potrafiłam rozszyfrować jego nastrój w dwie sekundy. Patrząc tylko w jego oczy.
-Nie. - odpowiadam pewnie. - Mój.
-Oczywiście. - kiwa głową, a w jego głosie słyszę jakby pogardę. 
-Słuchaj. - staję prosto, zbliżając się do niego. - Wiem, że uderzyła cię sprawa związana z Prissą, ale nie miałam wyboru. Musiał być to któryś z was i naprawdę przykro mi, że wypadło na ciebie. Pracując dla tej wytwórni wiedziałeś na co się piszesz i jak działa ten świat. W żaden sposób tego nie popieram, ale doskonale zdajesz sobie sprawę jak działa ten mechanizm. Jeśli będziesz się pilnował, będziesz mógł wieść podobne życie, do tego, jakie wiodłeś dotychczas. Nie jesteś już małym chłopcem Luke. Suck it up. 
Wszyscy wydaję się być chyba zdziwieni, bo zerkają na nas nie wypowiadając ani jednego słowa. Mam przez moment wrażenie, że nawet Hemmings w końcu zmiękł i zaczął przyjmować rzeczywistość jak na mężczyznę przystało. 
Może faktycznie dokonam tu cudów.
-I nie mów do mnie w sposób lekceważący bo na to nie zasłużyłam. Więc jeśli wolisz być pod stałą kontrolą Richard’a, proszę bardzo. Możesz iść mu to powiedzieć. Ale jeśli chcesz zacząć w końcu żyć zgodnie z zasadami, nie musząc się nikomu tłumaczyć z każdego kroku który zrobisz, jestem tu dla ciebie. - zerkam na pozostałych, zatrzymując swój wzrok na dłużej przy Ashton’ie. 
-Dla was wszystkich.


Pozostała jeszcze tylko jedna osoba, którą mam zamiar, a raczej obowiązek, poinformować o przeprowadzce.
Odkąd Martin wrócił ze swojego wyjazdu służbowego, czyli całe osiem dni temu, w zasadzie wiele się zmieniło. 
Od razu powiedziałam mu, że przemyślałam całą sytuację i dalsza kontynuacja tej relacji nie będzie miała sensu.
Miałam wrażenie, że przyjął to zdecydowanie gorzej niż ja, ale nie dawał po sobie tego poznać.
Zamiast tego zaproponował, abym pomieszkała z nim jeszcze trochę do czasu, aż nie znajdę sobie nowego lokum.
I tak też zrobiłam.
Myślałam, że przez to sytuacja się bardziej skomplikuje i znajdziemy jeszcze dla siebie jakiś ratunek, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
O wiele mniej ze sobą rozmawialiśmy, stale się mijaliśmy i nie czuliśmy tej iskry seksualności, którą czuliśmy do siebie przez wszystkie te lata.
Nie licząc przedwczorajszej nocy, gdy po szczerej rozmowie o naszym związku i wypitych czterech butelkach wina wylądowaliśmy w łóżku.
Ale gdy przyszedł poranek, doskonale zdałam sobie sprawę, że był to ostatni raz kiedy doszło między nami do zbliżenia.
Teraz gdy wchodzę do tego pięknego domu, który przez cztery lata był dla mnie azylem, czuję się obco.
Zastaję go jak zwykle w salonie przy laptopie i stercie papierów.
Ten widok niegdyś wzbudzał we mnie tak dużo pozytywnych emocji i miłości, że powoli wariowałam.
Teraz wciąż czuję, że obdarzam go miłością, ale już nie taką, którą obdarza się swojego ukochanego. 
Raczej taką, którą dedykuje się najbliższej rodzinie.
A on jest moją rodziną.
I zawsze nią będzie.
-Hej. - mówię przyciszonym tonem, siadając na krześle obok niego. Zerka na mnie mimowolnie.
Widać, że jest zmęczony, ale nigdy tego nie pokazuje.
-Hej. Wcześnie wróciłaś. - zauważa, obdarzając mnie lekkim uśmiechem.
-Chyba menadżer pracuje o wiele mniej niż asystentka, organizatorka i tekściarka w jednym. - śmieję się, na co on reaguje tym samym.
Gdy tak patrzę na jego twarz, świat nieruchomieje. Wokół panuje cisza, a ja wpatruję się w błękitne oczy, przy których najjaśniejszy ocean na świecie wypada dość blado.
-Przeprowadzam się do Los Angeles. 
Widzę szok i zmieszanie na jego twarzy. Zapewne nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Albo, że tak szybko wyfrunę z tego gniazda.
Prawdę mówiąc ja również tego nie przewidziałam.
-Wow. - udaje mu się wypowiedzieć. - Chyba naprawdę chcesz o mnie zapomnieć. - żartuje, choć wiem, że nie jest to dla niego łatwe.
Znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć iż ta informacja to dla niego cios.
-To praca mnie tam wysyła. Nie chęć bycia z dala od ciebie. - przez moment widzę w nim iskrę nadziei. - Ale chyba tak będzie lepiej. Dla nas obojgu. 
-Tak. - wzdycha po cichu. - Chyba masz rację. Nie wiem czy zniósłbym myśl, że jesteś niedaleko mnie, ale jednak beze mnie.
-Czas, który z tobą spędziłam był najlepszym czasem w moim życiu. To ty mi pomogłeś po śmierci moich rodziców i byłeś dla mnie ostoją, której tak bardzo potrzebowałam. - chwytam jego rękę. - Przy tobie zawsze czułam się bezpiecznie. I zawsze kiedy na ciebie patrzyłam, wierzyłam w dobre rzeczy. Wierzyłam, że ty jesteś jedną z nich. I wciąż w to wierzę. - uśmiecham się przez łzy. - Dziękuję, że mnie kochałeś, że w zamian przyjąłeś moją miłość. Dziękuję za wspomnienia, które będą ze mną na zawsze… 
Teraz on zamyka moją dłoń w swoich dłoniach.
Jego krzepki uśmiech dodaje mi otuchy.
Martin to wspaniały człowiek.
Wierzę, że znajdzie kiedyś szczęście bo w pełni na nie zasługuje.
Cisza, która roznosi się wokół nas jest kojąca. Przygaszone płomienie świec oświetlają nasze twarze, które patrzą na siebie z miłością, a tykające wskazówki zegara jedynie przyśpieszają czas, który niebawem ma nadejść.

-Wciąż cię kocham. I zawsze będę. Ale też ci dziękuję. Za to, że pokazałaś mi, iż nadejdzie czas, kiedy będę mógł pozwolić Ci odejść.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz